sobota, 11 maja 2013

Prolog

   -Space?-usłyszałam czyiś głos, po czym drzwi mojego pokoju się otworzyły. To była mama.
   No tak, któż by inny to był. Przecież od ośmiu lat mój ojciec procował za granicą, a mój upierdliwy brat poszedł pożegnać się przed wyjazdem ze swoimi ohydnymi kuplami, którzy wiecznie się do mnie przystawiali.
   Przed wyjazdem.
   Jakim? Mianowicie, wyprowadzaliśmy się z naszego przytulnego domku na przedmieściach Nowego Jorku do Los Angeles. Nie ukrywam, że nienawidziłam tego miejsca do tego stopnia, że słowo "wyprowadzka" mogło mi zastąpić słowo "zbawienie". Nie było tak, że byłam jakimś odludkiem, czy coś. Ale można powiedzieć, że po prostu mi się znudziło. Ludzie tak jakby wyblakli. Stracili osobowość, nie podobało mi się to.
   -Space?-powtórzyła wyrywając mnie z zamyślenia.
   -Tak?
   -Chciałam spytać, czy spakowałaś już wszystkie rzeczy. Za pół godziny przyjeżdża ciężarówka, żeby je odebrać.
   -Och, tak, już prawie wszystko. Muszę się tylko jeszcze przebrać w coś na wyjazd, wcisnę gdzieś piżamę i jestem w pełni spakowana.
   W odpowiedzi posłała mi tylko lekki uśmiech, po czym szybko i niemal bezszelestnie wyszła zamykając za sobą drzwi zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami dotyczącymi Los Angeles. Znowu. Bo cały czas o tym myślałam.
   Dryń.
   Usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko wyszłam z pokoju i zbiegłam po schodach.
   -Dzień dobry, pani Collins! Jest może Space w domu?-w moich uszach rozbrzmiał głos należący nie do kogo innego jak do Carly, mojej najlepszej przyjaciółki.
   -Carly!-szybko do niej podbiegłam i mocno ją uściskałam.
   -Tak, to ja.-powiedziała oczywistym tonem i obydwie się roześmiałyśmy.
   -Chodźmy na górę.
   -Pewnie.
   Kiedy już znalazłyśmy się w miejscu docelowym obydwie siadłyśmy po turecku na moim łóżku. Dłuższą chwilę się nie odzywałyśmy po prostu patrząc na siebie z uśmiechami wymalowanymi na naszych twarzach.
   -Wiesz-w końcu się odezwała-będę za tobą tęsknić. Cholernie.
   -Carly, kocham cię najbardziej na świecie. Nigdy o tobie nie zapomnę. Nie musisz tęsknić, przecież mamy internet, komórki. Będę do ciebie dzwonić osiem tysięcy razy w tygodniu. I oczywiście pisać listy, bo wiem, że zawsze chciałaś być jak w tych wszystkich filmach.
   -Space-zaśmiała się-kocham cię, wiesz?
   -Wiem, Carly-mocno ją uściskałam-a teraz wybacz, bo muszę iść się ubrać.
   -Jasne, idź się przyszykuj a ja ci coś wybiorę.
   -Przecież wszystkie rzeczy mam spakowane, Carly.
   -A no tak.-obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem. Weszłam do łazienki zostawiając drzwi otwarte tak, że spokojnie słyszałam wciąż mówiącą do mnie Carly.-W tym Los Angeles...
   -Huh?
   -To pewnie ładni chłopcy.
   -Nie to co u nas.-znowu się zaśmiałyśmy.
   -Nie, a tak zupełnie szczerze, to jak kogoś poznasz-znacząco się uśmiechnęła-chcę o tym wiedzieć pierwsza.
   -Nawet jakbyś nie chciała, to byś była pierwsza.
   -Jak ty mnie kochasz...
   -Najmocniej!-wybiegłam z łazienki i rzuciłam się na nią.-A tak w ogóle, to która jest godzina? Niedługo chyba musimy być na lotnisku.
   -W pół do dwunastej.
   -Ech, w takim razie za piętnaście minut wyjeżdżamy.-twarz Carly wyraźnie posmutniała.-Przypomniało mi się coś!
   -Huh?-potrząsnęła głową-Co ci się przypomniało?
   -Mam coś dla ciebie!
   -Co takiego?
   Schyliłam się pod łóżko i wyciągnęłam z pod niego wielką tablicę korkową całą obklejoną naszymi wspólnymi zdjęciami z tych czternastu lat, które się znałyśmy.
   -Proszę, to dla ciebie.-patrzyła na mnie z niedowierzaniem przez krótką chwilę, po czym wzięła podarunek ledwo go utrzymując.
   -Space...
   -Carly, ja wierzę, ż...-nie dokończyłam, bo usłyszałam krzyk mojej mamy z końca schodów, która oznajmiła mi, że zaraz wychodzimy.-No cóż, musimy się zbierać.
   Carly wstała i po raz kolejny tego dnia mocno mnie przytuliła.
   -Kocham cię najmocniej na świecie, ale jak o mnie zapomnisz to cię zabiję.
   -Wiem,-zaśmiałam się głośno.
   -Space, zbieraj się!
   -Już, mamo, już idę!-odkrzyknęłam mamie.
   Zeszłam na dół razem z Carly, obydwie niosłyśmy po dwa kartony. Stawiałyśmy je kolejno koło schodów, aż zniosłyśmy wszystkie. Niedługo po tym Brian wrócił od kolegi, u którego się zebrali i mogliśmy wyjeżdżać. Machałam Carly przez okno kiedy odjeżdżaliśmy aż zrobiła się kompletnie niewidoczna. Kurczę, będę tęsknić.
   Całą podróż na lotnisko mama puszczała swoje ulubione piosenki z czasów jej młodości, przy czym wszyscy razem głośno śpiewaliśmy. Odprawa szybko mi zleciała, bo cały czas pisałam z Carly. Już teraz nie mogłyśmy bez siebie wytrzymać, to co by było za rok? Weszliśmy do samolotu, siadłam tuż przy oknie, obok mnie mama i Brian. Po jakichś piętnastu minutach byłam wyczerpana, być może moim nocnym siedzeniem na twitterze, i po prostu poszłam spać.
   -Space? Space?-usłyszałam czyiś delikatny głos. Lekko zamruczałam, a przynajmniej tak to zabrzmiało i otworzyłam oczy.-Kochanie, wstałaś już? Już jesteśmy, samolot wylądował.
   -O, już jesteśmy w LA?-spytałam zaspanym głosem.
   -Tak, właśnie.
   I kolejna podróż, tym razem taksówką pod nasz dom. Całą drogę bacznie obserwowałam widoki za oknem. Tu było tak ciepło, tak przyjemnie. Promienie słońca rozlewały się na asfalcie, którym szybko przemykały samochody z lat osiemdziesiątych. Boże, tu jest tak pięknie. Zawsze tak sobie wyobrażałam mój mały idealny świat. A teraz się w tym moim świecie znalazłam. Jechaliśmy jakieś 45 minut zanim znaleźliśmy się pod jakimś białym domkiem z przyjemną zielenią dookoła. Miał czerwony dach i był piętrowy, ponadto miał duże poddasze. Od razu sobie umyśliłam, że to właśnie tam chcę mieć pokój. Ciężarówka z naszymi rzeczami już stała koło chodnika i pilnował jej wysoki, masywny mężczyzna. Kartony wynosiło z niej trzech na oko dwudziesto- dwudziestopięcioletnich chłopaków. Weszłam do środka i doznałam szoku. Nie takiego, kiedy dowiadujesz się, że umarł ci bliski przyjaciel. Takiego pozytywnego, kiedy widzi się coś atrakcyjnego. Nie zastanawiałam się w ogóle jak to wygląda, po prostu było pięknie.
   Szybko pobiegłam na górę zarezerwować sobie upatrzone wcześniej poddasze, ale Brian nie miał mi tego za złe, on sobie upatrzył pokój tuż pod moim. I super. Zaniosłam wszystkie pudła do swojego pokoju i bezwładnie padłam na łóżko zmęczona lotem, podczas którego też spałam. Zawsze byłam leniem, nieważne.
   Obudziłam się chyba o siódmej rano następnego dnia. Długo spałam, ale nie przejęłam się zbytnio, bo zawsze miałam to w zwyczaju. Dzisiaj pierwszy dzień szkoły, ale domyśliłam się, że mama mi odpuści. Za to mój brat już dzisiaj chciał poznać, jak to określił "jakieś fajne laseczki" dlatego zerwał się z rana i spotkałam go w kuchni jedzącego śniadanie. Ja zrobiłam sobie naleśniczki z czekoladą, które tak uwielbiam i poszłam na górę, do swojego pokoju, który nadal uważałam za zniewalający, choć nie było w nim za dużo mebli. Miałam za to łóżko, telewizor i laptopa, który cały czas leżał na podłodze, bo nadal nie miałam go gdzie położyć.
   Włączyłam więc jakiś kanał muzyczny i wzięłam do rąk laptopa. Posiedziałam tak gdzieś z trzy godzinki i wzięłam się za rozpakowywanie kartonów. Na pierwszy ogień poszły moje ciuchy. Wieszałam je na wieszakach, głównie wszelkie sukienki, bo koszulki i spodnie składałam w kostkę i układałam na półkach. Mama chyba naprawdę bardzo mnie kochała, bo zaopatrzyła mnie w specjalną szafkę na moje ukochane buty, na które wydawałam fortunę. Byłam jej za to nieziemsko wdzięczna.

   Razem z mamą wniosłyśmy do mojego pokoju biurko, wielki fotel i stolik. Na półkach regału rozłożyłam kolorystycznie moją pokaźną kolekcję książek. Potem alfabetycznie poukładałam płyty, których również miałam dużo z mojego zamiłowania do wszelkich gatunków. Na ścianach poprzyklejałam plakaty moich najulubieńszych wykonawców, około trzydzieści zdjęć oprawionych w ramki i zostawiłam ogromny kawałek miejsca wolnego, żeby kiedyś coś tam narysować. 
   Super. Jestem z siebie dumna. 
   Zanim się obejrzałam, była już dziewiąta. Nie zauważyłam nawet kiedy Brian wrócił i nic przez owy cza nie jadłam. Sama bym na to pewnie nie wpadła gdyby nie głośne burczenie dobiegające z mojego brzucha.
   -Space!-usłyszałam krzyk dobiegający z mojej kuchni-Space! Masz ochotę na frytki?! 
   Zbawienie.
  -Tak, mamo, najlepiej dużą porcję!-odkrzyknęłam z zadowoleniem.
   Poszłam zjeść a potem wzięłam długą, gorącą kąpiel. Mimo, że nie byłam spięta rozluźniłam się jeszcze bardziej. O tak, jutrzejszy dzień będzie niesamowity. Albo niesamowicie pozytywny. Poznam nowych ludzi i będzie super. 

3 komentarze:

  1. Trochę długi ten prolog ale zaczyna się nawet ciekawie.
    zapraszam do mnie http://listenmepleaseblue.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy prolog :)
    Świetnie piszesz! Miło się czyta ;>
    + Fajna szata graficzna :)
    zapraszam;
    ewaa-farnaa-ef.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz fajne tło :)
    A prolog też spoko, choć może za długi jak na prolog, ale jest bardzo ciekawy i bardzo miło się czyta :)
    mlwdragon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń