-Space! Space, wstawaj! Spóźnisz się!-jeszcze nie w pełni nieprzytomna, wciąż pogrążona w stanie słodkiego oszołomienia, usłyszałam dźwięki dobiegające tuż znad mojej głowy
-Mhmmm, zaraz, mamo, już wstaję...
-Widzę właśnie jak się do tego palisz. Space, naprawdę nie ma czasu! Choć raz się nie spóźnij na pierwszą lekcję!
-Ale to już tradycja, naprawdę chcesz ją przerwać?-mama zaśmiała się bez krzty humoru.
-Wstawaj, albo obleję cię zimną wodą.-nic bym sobie z tego nie zrobiła gdybym nie wiedziała, do czego była zdolna. Pospiesznie zwlekłam się z łóżka jednocześnie wciągając na nogi zwykłe, czarne leginsy. Szybko umyłam twarz i zęby w łazience po czym nałożyłam odrobinę podkładu, lekki puder i namalowałam kreski. Założyłam jeszcze luźną białą bluzkę na ramiączkach i stwierdziłam, że całkiem ładnie w tym wyglądam.
-Cześć, Brian-rzuciłam mu przyjaznym tonem zastając go w kuchni jedzącego płatki. Sama wzięłam tylko kanapkę, która leżała na blacie i usiadłam na przeciw mojego brata.-I jak tam jest?
-Huh?-wydawał się być zdziwiony.
-W tej szkole?
-Ach, tak, super jest! Świetni chłopacy tam są, każdy jeździ.
-A znajdzie się tam ktoś dla mnie?-znacząco się uśmiechnęłam na co Brian się zaśmiał.
-Siostro, najukochańsza, nie będę z tobą gadać o chłopakach, wybacz.
-Chyba jestem zmuszona.
-Dobra, dzieciaki, zbieramy się.-nagle wtrąciła mama.
-Jeszcze minuta, mamo, tylko zjem płatki do końca.
-Okej, to ja idę do samochodu.-powiedziałam po czym zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam razem z mamą. Nie czekałyśmy długo, aż Brian się pojawi. Kiedy tylko wszedł do samochodu mama odpaliła silnik i wyjechała na ulicę. Po jakichś siedmiu, może ośmiu minutach dotarliśmy na miejsce.
Szkoła była duża i zadbana, całkowite przeciwieństwo tej, do której uczęszczałam w Nowym Jorku. Miała trzy piętra a na parterze zamiast ścian były filary. Oczywiście tylko na korytarzu, za to w salach były ogromne okna wpuszczające światło. Plac główny, w okół którego postawiono budynki szkolne w kształcie litery "U", był ogromny. Na samym środku stała fontanna, na brzegu której siedziała mała grupka uczniów.
-Pa, mamo!-do moim uszu dotarł głos Briana żegnającego się z mamą.
-Właśnie, cześć.-posłałam jej lekki uśmiech po czym zatrzasnęłam za sobą drzwi i skierowałam się do szafek. Brian podszedł do jakiejś grupki chłopaków z deskami siedzących na ławce. Przy mojej szafce stała jakaś blondynka. Spojrzała się na mnie i przyjaźnie się uśmiechnęła, na co ja zareagowałam to samo. Dziewczyna zatrzasnęła za sobą szafkę chowając do torby książki od biologii. Wydaje się być sympatyczna. Znów się na mnie spojrzała i zaczęła iść w moim kierunku. Pomachała mi prawą dłonią, a ja się jedynie nadal do niej uśmiechałam.
-Cześć, jestem Margaret.-powiedziała i podała mi rękę.
-A ja Space.-uścisnęłam jej dłoń.
-Jesteś tu nowa, prawda?
-Ech, aż tak bardzo widać?
Margaret się zaśmiała.
-Nie, po prostu nigdy cię tu nie widziałam.
-Wiem, przeprowadziłam się niedawno.
-Pewnie wszyscy cię tutaj polubią.
-Nie byłabym taka pewna, ale trzymajmy kciuki.-obydwie się zaśmiałyśmy, w tym samym momencie rozbrzmiał dzwonek.
-No nic, chodźmy na lekcje.
-Taaak-przeciągnęłam słowo-mama kazała mi się nie spóźnić na żadną lekcję.
-Zadbam o to.-powiedziała śmiesznym tonem i zasalutowała prawą ręką.
-No dobra, żołnierzu, choźmy już.-powiedziałam po czym spojrzałam Margaret przez plecy. Moim oczom ukazał się wysoki, nieziemsko przystojny chłopak. Miał ciemne włosy, pełne usta, idealny nos. Był dobrze zbudowany. Stał może z dziesięć metrów od nas, a z takiej odległości nie byłam w stanie zobaczyć jego oczu. Zastanawiałam się, jaki miały kolor. Głęboki jak ocean błękit czy może ciemna jak nocne niebo zieleń? Wpatrywałam się w niego przez krótką chwilę, aż przekręcił głowę w moją stronę. Uśmiechnął się do mnie a ja poczułam jak moje policzki zaczęły przybierać kolor dojrzałej wiśni. Spuściłam głowę na dół i lekko się do siebie uśmiechnęłam.-Margaret, zasłoń mnie.
-Huh? Co? Po co?-była zdezorientowana.
-Tamten chłopak się na mnie patrzy.-podniosłam głowę, żeby sprawdzić, czy ciągle to robi.-Tak, mam rację. Wciąż się gapi.
Margaret odwróciła głowę i spojrzała na tego chłopaka. Potem znów spojrzała na mnie i się zaśmiała.
-Z czego się śmiejesz?-warknęłam bez krzty zdenerwowania.
-Bo Justin ci się podoba.
-Justin?
-Justin.
Chwilę nad tym myślałam po czym potrząsnęłam głową.
-On wcale mi się nie podoba!
-Tak, tak, jasne, oczywiście, przecież ci wierzę!-powiedziała roześmiana i ja też dłużej nie mogłam powstrzymać uśmiechu na twarzy.
-Naprawdę. Meggy, uwierz mi. On...-jeszcze raz się na niego spojrzałam.
-Ci się podoba.
-Nie, nieprawda. Nie podoba mi się.
-Przecież widzę, że się rumienisz. I co chwilę na niego zerkasz.
-No bo się na mnie gapi!
-To weź idź zagadaj!-Margaret lekko szturchnęła mnie w ramię.
-Zrobiłabym to, gdyby było po co.
-Ale jest po co.
-Nie ma.
-Podoba ci się.
-Tak w ogóle to był dzwonek i już powinnyśmy iść na lekcję.-złapałam ją za rękę i zaczęłam ciągnąć w kierunku schodów, które, jak przypuszczałam, prowadziły na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się sala siedemdziesiąt dwa, w której miałyśmy mieć historię.
Weszłyśmy do sali i razem z Meg usiadłyśmy w przedostatniej ławce pod oknem. Całą lekcję myślałam o Justinie. Aż ciężko przyznać czym mnie tak zaintrygował, bo przecież po prostu stał a ja nie mogłam przestać o nim myśleć. Chyba pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło. Ba, na pewno pierwszy! Nigdy nie miałam w zwyczaju robić "czegoś takiego" więc nigdy wcześniej coś takiego nie miało prawa się zdarzyć.
-Space-szepnęła Margaret-Space, pakuj się już.
-Co, dlaczego?
-Zaraz zadzwoni dzwonek, a im szybciej stąd wyjdziemy tym po prostu lepiej.
-No okej.-odpowiedziałam po czym powolnie zaczęłam chować swoje książki do torby. Meg miała rację, kiedy skończyłam się pakować od razu zadzwonił dzwonek. Wszyscy jak jakiś tabun nosorożców dosłownie wybiegli z klasy. Pewnie gdyby mogli wyskoczyli by z okna.
Kiedy wszyscy wyszli Meg zaczęła ciągnąć mnie za rękę. Przeszłyśmy tak cały hol, aż w końcu nadgarstek mnie zabolał.
-Meg, puść już mnie!-powiedziałam z rozbawieniem w głosie.-Ręka mnie boli!
-No dobra, dobra, już cię puszczam.
-Gdzie my w ogóle idziemy?
-Na plac.
-Główny?-przytaknęła-W takim razie, dlaczego ciągnęłaś mnie za rękę?
-Bo się bałam, że nie pójdziesz.
-Dlaczego miałabym tam nie iść?-spytałam zdziwiona.
-No bo Justin tam jest.-posłała mi łobuzerskie spojrzenie.
-Wiesz co, a ja muszę do łazienki, pójdziemy może?
-Space!
-No co? Potrzeby fizjologiczne wzywają.
-Idziemy na ten głupi plac, bo muszę zobaczyć Josha.
-Czekaj, kto to Josh?
-Nie, nikt ważny.
-Podoba ci się?-zaczęłam się uśmiechać. Meg nic nie powiedziała.-No jasne, że ci się podoba.
-No wiesz, ładny całkiem to się chcę popatrzeć.
-Okej, to chodź.-powiedziałam z rozbawieniem w głosie.
Wyszłyśmy i omiotłam cały plac wzrokiem. Naprawdę dużo tu było ładnych chłopców. Nagle mój wzrok napotkał znajomą osobistość. To był nie kto inny jak Justin. Gadał z jakimś chłopakiem, co chwila na mnie zerkając. Nagle wskazał przez plecy kciukiem i również jego kolego skierował oczy ku mnie.
-Space, no chodź.-machnęła na mnie ręką i usiadłyśmy na ławce skąd miałam idealny widok na Justina.-Popatrz, widzisz Biebera?
-Huh?-nie wiedziałam kto to.
-No Justina.
-Ach, tak, no widzę.
-Ten jego kolega, to Josh.
-Gadałaś z nim kiedyś w ogóle?
-Raz na mnie wpadł na schodach i powiedział "sorry"...
-Pewnie cię kocha.-wyjęłam jabłko z torby i je ugryzłam.
-Ale słuchaj. On się wtedy uśmiechnął!
-Tyle wygrać!-zaśmiałam się, choć tak naprawdę całkowicie rozumiałam jej szczęście. Jak ktoś jest zauroczony to potrafi się cieszyć nawet ze zwykłego spojrzenia. Magia miłości.
-Ale teraz jesteśmy dwie.
-Co masz na myśli?-podniosłam jedną brew zastanawiając się nad znaczeniem jej słów.
-Wiesz...-zrobiła krótką przerwę-Możemy iść na jakąś podwójną randkę i...
-Chyba jesteś nienormalna!-przerwałam jej w połowie słowa.
-Nie, na serio moglibyśmy się umówić.
-To idź tam do niego podejdź i powiedz, że chcemy się z nimi spotkać, na przykład w sobotę.
-Mi pasuje.-usłyszałam czyiś męski, pociągający głos.
Automatycznie podniosłam głowę do góry, żeby zobaczyć, kto to powiedział. To był on. Justin Bieber słyszał naszą rozmowę. Po prostu świetnie. Świetnie! Ale chwila, on powiedział, że mu to pasuje. Mu to pasuje. Czyli chce się ze mną spotkać. Z nami, bo ma iść jeszcze Margaret z Joshem.
-Ja... ja...-zaczęłam się jąkać chcąc coś powiedzieć, cokolwiek.
-Ty chcesz się ze mną spotkać. A twoja koleżanka chce się spotkać z Joshem.-Margaret patrzała się na niego jak oszołomiona, z resztą ja też, za to kolega Justina wpatrywał się uważnie w Meg.-Dzisiaj jest impreza u Luke'a Wantori'ego, może wpadniecie?
Dopiero teraz poczułam jak szybko biło moje serce. A co jeżeli mama mnie nie puści na tę imprezę? Nieważne, na pewno mnie puści. Musi.
-Ja... tak.... to znaczy my...
-Będziemy-Margaret dokończyła za mnie. Wysiliłam się na uśmiech ale pewnie wyszedł mi jakiś krzywy grymas przez moje zdezorientowanie. Oni również posłali nam miły uśmiech i odeszli.
Brązowe. On miał brązowe oczy, tym razem widziałam.
Oparłam ręce na ławce udając wyluzowaną.
-Coś małomówny ten twój Josh.-przymrużyłam oczy patrząc gdzieś w niebo.
-Się odezwała!-żartobliwie walnęła mnie w ramię.-No proszę, pierwszy dzień jesteś w tej szkole i już masz randkę z Bieberem. Dobra jesteś.-powiedziała z uznaniem-Niektóre dziewczyny odkąd tu przyjechał starają się o jego względy.
-Serio?-powiedziałam lekko rozchylając usta-To znaczy, to nie jest randka.
-No, idziecie na imprezę. A potem dasz mu swój numer i zaczniecie się umawiać.
Mam nadzieję.
-Na pewno nie. Tak nie będzie, to niemożliwe.
-Niby dlaczego?
-Nie mam szans u kogoś... takiego.
-Ale jesteś głupia. Przed chwilą sam do ciebie podszedł i zaprosił cię na imprezę!
-No niby tak, ale wątpię, że w celach czysto zapoznawczych.
-No coś ty, nie sądzisz chyba, że zaciągnie cię do łóżka a potem będzie traktował jak powietrze?
-Właśnie takie mam wrażenie...
Zostałaś nominowana do Libster Award :)
OdpowiedzUsuńWięcej na http://1d-changemymind.blogspot.com/2013/05/libster-award.html
Nie za bardzo rozumiem. :o
OdpowiedzUsuńŚwietne , czekam na nexta :*
OdpowiedzUsuń